piątek, 20 marca 2015

ROZDZIAŁ PIERWSZY - "Z nasiona powstałaś, w nasiono się obrócisz."

   -Dalej, Miriam! Dasz radę, jeszcze tylko troszkę! - zachęcała klacz do dalszego biegu. Bolały ją nogi od zaciskaniu ich na Miriam. Kuło ją w bokach od poddawaniu się ruchom konia.
    Miriam coraz bardziej zwalniała, a Maya musiała jeszcze przed zachodem słońca dotrzeć do lasu. Inaczej po niej.
    Każdy ma swoje tajemnice. Czasami są to byle jakie sekreciki, ewentualnie drobne zatajenia prawdy. A Maya? Maya kryła w sobie najdziwniejsze przypadki, jakie świat widział w historii ludzkości. Bo kto to widział, żeby po zachodzie słońca zamieniać się z bluszcz? I kto by uwierzył w to, że u leśnych nimf? Każdy normalny człowiek wysłałby ją do wariatkowa, na intensywną terapie i eksperymentalne leczenie mózgu, gdyby mu o tym powiedziała. Nawet nimfy nie wiedzą, dlaczego tak się dzieje. Po prostu, po zmierzchu jest roślinką. A jej towarzyszki próbowały wszystkich znanych im sposobów na uniknięcie nocnej przemiany.
    Ona w nocy dodatkowo ma jeszcze świadomość. Czy ktoś wyobraża sobie ruszający się bluszcz? Może robić wszytko: widzieć, słyszeć, poruszać pnączami i liśćmi... Nie może jedynie mówić i musi zostać w jednym miejscu, bo korzeni raczej nie wyrwie.
    Dotarła już między pierwsze drzewa. Zostały może dwie minuty do całkowitego zmierzchu. Ponagliła zwierzę, mając nadzieję na szybkie dotarcie do celu. Nie mogła przecież całej nocy spędzić tam, w całkowitym bezruchu. Zdenerwowana wypatrywała chatki. Że też te nimfy muszą wchodzić tak głęboko w las.
    Wiele razy pytała je o jej pochodzenie. Ale nimfy żyją tak długo, że już dawno zapomniały o swoim dzieciństwie, narodzeniu, a co dopiero o pojawieniu się u nich jakiejś dziewczynki. Leśne duszki są nieśmiertelne. A ona żyła wśród jednych z najstarszych. Nikt nie wie, w jaki sposób pojawiły się na świecie, nawet one same. Ponoć żyły jeszcze przed pierwszymi ludźmi.
    Poczuła drżenie palców. O nie. Pomyślała. Zaczyna się.
    Jej oczy rozbłysły zielenią i zdawały się zabierać do wnętrza jej ludzką postać. Dziewczyna mimo bólu, cały czas trzymała się wyznaczonego kierunku. Zobaczyła w oddali chaty nimf.
    -No dalej... - zamruczała już całkiem zielona.  Powoli palce zamieniały się w cienkie łodyżki, a z jej ciała we wszystkich miejscach zaczęły wyrastać listki.
    Była na miejscu. Zsiadła z Miriam i na gumowych nogach podbiegła pod jej domek. Usadowiła się pod ścianą czekając na przemianę.
    Nogi zaczęły wrastać w ziemię, co powodowało ogromny ból. Ciało wydłużyło jej się i opadło bezwładnie na podłogę. Była bluszczem.
    - Martwiłam się o ciebie. Bałam się, że nie zdążysz. - powiedziała z ulgą w głosie Sara - jej opiekunka. Dla osób trzecich dziwnie musiało to wyglądać. Postać obrośnięta kwiatami i mchem gadała zdenerwowana do pnącza bluszczu. Zresztą, nimfy leśne i tak gadały do wszystkich roślin. - Ostatni raz zapuszczasz się tak późno poza obóz. Co by było, gdybyś przemieniła się gdzieś w mieście? Albo, gdyby nie daj Nimfadoro, ktoś cię zobaczył podczas przemiany? - zdenerwowała się Sara. Maya chciała jej coś kąśliwego odpowiedzieć, jednak nie mogła. Zdobyła się jedynie na lekceważące machnięcie liściem. Cała roślinka zatrzęsła się od śmiechu widząc jej naburmuszoną minę. Opiekunka prychnęła i udała się do swojego domku  i z furią nietypową dla jej gatunku zatrzasnęła drzwi. Bluszcz zaszeleścił kobiecie na dobranoc.
    Domki nimf przypominały duże namioty zrobione z drewna. Były całkowicie zarośnięte roślinami, które lgnęły do przyciągającej mocy nimf. Dla niewprawnego oka, ich domki, to po prostu jakieś pagórki. W każdym jest ciasno, ale jednak przytulnie i przyjemnie.
    Ponoć istnieją nie tylko nimfy leśne. Są jeszcze wodne i powietrzne. Wodne, czy syreny, opiekują się mieszkańcami wody, czyli jezior, rzek, mórz, czy oceanów. Nimfy powietrzne są pomocnikami aniołów, mają moc, która jest im w stanie pomóc.
    Usłyszała miauknięcie kota, a po chwili pojawiło się czarne stworzonko, które na pierwszy rzut oka mogło być nazwane kotem. Ale nimfy trzymały u siebie najprawdziwsze smoki. Zamykały je pod postacią kotów. Akurat ten smok upodobał sobie właśnie ją. Co noc przychodził do niej i ogrzewał ją swym kocim futerkiem. Znał jej zapach, więc w dzień również jej towarzyszył. Chyba uwielbiał bawić się w jej domowego mruczka. Mogła więc dumnie nazywać go swoim smokiem. Nazwała go Kicak. Tak jakieś dziecko nazwało białego lisa. A żeby było śmiesznie; nazwała kota pseudonimem lisa, który tak naprawdę był smokiem. Ale był to bardzo przyjazny smok, zatem Kicak było odpowiednim imieniem. Zwinęła się w półkole i zastygła w bezruchu, czekając, aż czarny kot się ułoży. Przykryła go jednym z większych liści. Maya Ivy* zapadła w sen trzymając w rękach smoka.
~~~
    Obudziła ją Sara zaraz przed przemianą. Zawsze tak robiła. Dzięki niej nie budziła się w bólu, lecz cierpliwie oczekiwała, aż wróci do swej ludzkiej formy. Jej liście zadrgały, a łodygi zaczęły się zmniejszać. Kicak odskoczył wiedząc co zaraz nastąpi. Liście wchodziły jej z powrotem w skórę, co odczuwała jako piekielnie kłucie. Zaczęło ją swędzieć całe ciało, a pnącza zaczęły przybierać kolor ludzkiej skóry. Korzenie wyszły z ziemi w postaci nóg, a reszta jej bluszczowatej tożsamości zniknęła bez śladu. Była ubrana w zielone jak trawa szaty, idealnie dopasowane do jej ciała.
    Sara uśmiechnęła się do niej i odeszła potykając się o Kicaka. 
    -Ach, te smoki... - zamruczała pod nosem. - Wiecznie chcą być głaskane. - Tak, ich smoki uwielbiają być w centrum uwagi. Zachowują się gorzej niż najbardziej rozpieszczone pupilki. Kicak czknął ogniem, powodując pojawienie się wypalonej dziury w trawie. Westchnęła. To jej smok, więc będzie musiała po nim posprzątać. Ale to jak wróci z miasta. Droga, którą pokonała wczoraj konno, jest o wiele dłuższa pieszo. 
    Udała się w takim razie z kotem u boku w stronę wyjścia z lasu. Szła i szła, aż wreszcie dotarła do ostatnich drzew Nimfiego Lasu. Pożegnała się ze smokiem i ruszyła w drogę. Po kilku krokach ścieżkę zagrodził jej nie kto inny, jak Matthew Hedgedius - jej bezczelny znajomy. Zmrużyła oczy na jego widok.
     -Czego? - spytała wrednym tonem, ale w głębi duszy bała się, że mógł coś wczoraj zobaczyć.
   -Chciałem cię tylko zabrać na wycieczkę, do miejsca, gdzie są tacy jak ty. - popatrzyła na niego ze strachem w oczach.
    -C-co masz na myśli? - wyjąkała.
    - Z nasiona powstałaś, w nasiono się obrócisz. - powiedział rozbawiony, potwierdzając jej obawy.


* Maya Ivy - nadałam bohaterom anglojęztczne imiona i nazwiska, bo moim zdaniem, dodają swego rodzaju klimatu. Po polsku znaczy to Maja Bluszcz.

poniedziałek, 9 marca 2015

PROLOG

Krzyknęła wściekła gapiąc się w puste miejsce obok niej. Zostawił ją. Zostawił JE. Usłyszała płacz dziecka dobiegający z ciemniejszych kątów pomieszczenia. Skradł to, o co przez wiele lat się troszczyła. Jaka ona była głupia myśląc, że będzie z nim szczęśliwa. Po jej policzkach popłynęły łzy. Wzięła zawiniątko i wybiegła z tego przeklętego miejsca. Zamieniła je w nasiono. Nie miała pojęcia, jaką rośliną będzie. Mogły być jeszcze szczęśliwe, ale nie spocznie, póki nie dokona zadośćuczynienia na nim. Wsiadła na konia i pognała do najbliższego lasu. Na szczęście nikt nie dowiedział się o jej tajemnicy Będzie mogła spokojnie wykonać to, co do niej należy. Nikt nie dowie się co między nią, a tym śmiertelnikiem zaszło. Zawołała nimfy, który przybiegły prędko na jej zawołanie. Powierzyła im nasiono i kazała się o nie troszczyć. Poleciła im je zasadzić, kiedy nadejdzie czas. Wszystkie leśne duszki zrozumiały. Gniew coraz bardziej uderzał jej do głowy. 
Odeszła.
Zabije go.
Artemida popędziła z napiętym łukiem i żądzą śmierci w oczach.
Artemis zemści się.